Majówka w Alpach.



No dobrze, nie będę ukrywać - no bo ta majówka to tak w zasadzie nie do końca. Ale w Alpach za to na pewno! 

Zeszły weekend spędziłam w jednym z wielu pięknych miejsc w Europie - w Górnej Austrii. Z okazji wycieczek tego typu zawsze rośnie mi wdzięczność za to, że urodziłam się w tak cudownym miejscu jak Stary Kontynent. Nie na stepach żadnej z Ameryk, nie na samym środku Syberii, ale właśnie tutaj. Ale nie, nie dawałam sobie na tym wyjeździe zbyt wiele czasu na niepotrzebne myślenie. Postanowiłam przede wszystkim chłonąć piękno zwiedzanych miejsc i dać sobie czas na odpoczynek umysłowy.








Pogoda, która mnie przywitała, nie była piękna. Wręcz przeciwnie - niebo było spowite szarym kożuchem, powietrze wilgotne, aura nieprzyjemna. Deszcz skapywał od czasu do czasu z chmur, jakby już prawie się miał przelewać, ale jeszcze się dzielnie trzymał. Szczęśliwie jednak uniknęłam ulewy i przemoczonych butów.



Miasteczko widoczne na zdjęciach to Hallstatt. Po wyszukaniu tego terminu w Google można trafić na pewną "małą sensacyjkę": Chińczycy! Zbudowali sobie własne miasteczko alpejskie, swój własny Hallstatt u siebie, w Chinach. Sama nie wiem czy określić to jako fantazyjne czy może wręcz przeciwnie - zależy, jak do tego podejść. W każdym razie oryginalne miasteczko jest pełne Azjatów. Uśmiechnięci, suną walizkami po uliczkach, które wypełnione są gwarem ich egzotycznych języków. Robią zdjęcia iPadami, są szczęśliwi. Ja też jestem szczęśliwa, jednak fenomen tego miejsca wśród Azjatów jest nieco zastanawiający. 

Chociaż trzeba przyznać - miasto wygląda pocztówkowo. Ledwo mieści się pomiędzy stromymi zboczami wzgórz, a jeziorem. Kiedy myślę jeszcze raz o pogodzie, która mi się trafiła na zwiedzanie, zaczynam ją doceniać - wszechobecna mgła nie ujmowała urokowi miasteczka, działała mu jedynie na dobre.




Rzeczą w Hallstatt ciekawą jest tamtejszy cmentarz. Ponieważ skaliste podłoże i brak miejsca nie pozwoliły w przeszłości na normalne grzebanie ciał, urządzono pewną "rotację" - po kilkudziesięciu latach od śmierci ciała mieszkańców odkopywano, ich kości zostawały chemicznie czyszczone, a potem składowane w kaplicy obok kościoła. Dziś ten zwyczaj nie jest praktykowany (stosuje się kremację), a sama kaplica jest otwarta dla turystów. Każda czaszka jest opisana i ozdobiona symbolicznymi motywami - przykładowo liśćmi laurowymi lub kwiatami róży, co symbolizuje, że zmarły był bardzo kochany. 

Cmentarz w dzisiejszej formie jest niezwykle urokliwy. Może to wydaje się niestosowne mówić tak o miejscu tego typu, ale spojrzenie na zdjęcia nie pozostawia chyba wątpliwości, że moje słowa są prawdziwe. 




To pierwszy post z mojej małej podróży do Austrii. W planie mam jeszcze dwa, chociaż miało być ich mniej - szkoda mi chomikować takie zdjęcia (i takie wspomnienia). Teraz już żegnam, rzucam ostatni raz okiem na Hallstatt i z niego uciekam. Do zobaczenia przy okazji kolejnej części fotorelacji!




2 komentarze:

  1. Fantastyczne miejsce, a zdjęcia oddaja nieziemski urok. Super!

    OdpowiedzUsuń

 

Przedstawiam się

Magdalena, maturzystka, z rosnącą od lat potrzebą pisania. Blogowanie zaczęłam w wieku lat dziesięciu, jako najbardziej wpływowa blogerka podwórka. Dziś zajęcie to traktuję już mniej poważnie, ale radość z wyskrobania od czasu do czasu kilku myśli nie zmalała.

O czym?

O wszystkich rzeczach, o których nie tylko miło mi pisać, ale sama chciałabym przeczytać.

Fotografie użyte na blogu głównie należą do mnie, w innym wypadku podaję źródło.

Czym są uporniki?

Uporniki to z języka słoweńskiego rebelianci.